Twój STYL: „Zaszczuli mnie, nie dali możliwości, żeby się bronić”, mówi o swoich wrogach bohaterka naszego raportu. Co panu przypomina taka sytuacja?
Konrad Maj: Średniowieczny lincz, palenie na stosie. Czasy, kiedy podejrzaną jednostkę wyciągało się za włosy z glinianej chaty i rozprawiało z nią publicznie, bez możliwości obrony. Internet obudził w nas najgorsze instynkty i w jakimś sensie zbliżył do społeczeństwa prymitywnego.
TS: Dlaczego nie radzimy sobie z nienawiścią?
KM: Nienawiść drzemie w każdym z nas. Czy zostanie uśpiona, czy z nas wypełznie, zależy od indywidualnych wyborów, zdolności radzenia sobie z impulsami, ale też od czynników zewnętrznych. Na przykład od tego, w jakim kraju żyjemy. Tolerancyjnym, szanującym obywateli? Kluczowa jest także postawa rządzących, bo to oni kreują normy, od nich zależy, czy ludzie podają sobie ręce, czy opluwają się w sieci.
TS: Napięcie społeczne i podział między Polakami dawno nie był tak silny jak dziś. Doszedł kolejny powód do obrzucania się błotem.
KM: Jako społeczeństwo padliśmy ofiarą mowy nienawiści. Politycy wykopali między nami potężny rów. Podzielili na lepszych, gorszych. Trudno wyobrazić sobie powszechną zgodę, gdy argumenty sporej części społeczeństwa są lekceważone, mówi się o niej „ci gorsi”. Konflikt więc eskaluje.
TS: Co by nas mogło połączyć? Wspólny cel, symbol?
KM: Kiedyś takim symbolem był papież. Przez lata, choć z zastrzeżeniami, był też Lech Wałęsa. Tej legendy już nie ma. Do niedawna łączyło nas przywiązanie do Europy i jej wartości, ale dziś kraj zmierza w innym kierunku. Nawet patriotyzm i tożsamość definiujemy inaczej. Nie ma autorytetu ani biskup, ani prezydent, ani sędzia.
TS: To prawda, ale nie powód, by siać nienawiść. I kto to robi? Wszyscy korzystamy z internetu, ale nie każdy zostaje napastnikiem.
KM: Naukowcy badali ludzi „hejtujących” w sieci. Okazało się, że mają problem z samoregulacją emocji i kontrolowaniem impulsów. Internet jest dla nich łatwą drogą do pozbycia się napięcia. Inna grupa hejterów to ludzie sfrustrowani, pełni lęków, na życiowym zakręcie. Boją się o przyszłość, zawiodło ich państwo, szukają obiektu, na którym mogliby wyładować niezadowolenie. Najczęściej ich celem stają się politycy, celebryci, ale też wszyscy „inni”: Żydzi, homoseksualiści, uchodźcy.
TS: Nasze bohaterki nie należały do żadnej z tych grup. To zwykłe kobiety. Internet zaczął nam służyć do eliminowania tych, którzy nam się nie podobają?
KM: Piętnaście lat temu mogliśmy zaszkodzić plotką, donosem, ale takie działanie miało mniejszy zasięg, a więc i skutki. Internetowym hejtem docieramy do tysięcy. No i łatwiej zaszkodzić koledze z pracy, oczerniając go w sieci, niż stanąć do uczciwej rywalizacji w firmie. Zdajemy sobie sprawę, że internet jest bronią masowego rażenia. Można się skrzyknąć przeciwko komuś, znaleźć setki frustratów, którzy dołączą do linczu osoby, której nawet nie znają.
TS: Tylko skąd pomysł, żeby atakować osobę, której się nawet nie zna?
KM: To zjawisko nieracjonalne z kategorii: ktoś zaczął, inni się przyłączyli. Będą wśród nich internetowi wandale, ale reszta zrobi to bez świadomości konsekwencji.
TS: Zarazi się nienawiścią?
KM: Można tak powiedzieć, że to jest zaraźliwe. Wyobraźmy sobie, że ktoś nosi w sobie gniew do nauczycieli, którzy go gnębili w podstawówce. Taka osoba na forum swojego miasteczka czyta negatywne opinie o pewnej polonistce. Przyłącza się do ataku, bo chce jej dokopać za cały świat nauczycieli. Ładna dziewczyna trafia do firmy? Pewnie będzie się wywyższać, a szef zacznie ją faworyzować, może więc na wszelki wypadek ją skompromitować, pisząc bzdury w internecie?
TS: Tak po prostu, na wszelki wypadek?
KM: Ludzie pochłonięci celem często eliminują rozterki. Jesteśmy społeczeństwem, które walczy o pracę. Utrata etatu niesie często ryzyko straty mieszkania, które mamy na kredyt. Jeśli byliśmy wychowani w poczuciu, że wszystko nam się należy, będziemy w stanie zrobić wiele, by osiągnąć cel.
TS: Jak możemy walczyć z internetową przemocą?
KM: Organizować się w sieci, nie bagatelizować: „To tylko internet”, bo świat wirtualny to część normalnego życia.
TS: Wchodzenie w dyskusję z hejterami nie nakręca ich agresji?
KM: Może ich rozgniewać, ale jeśli pokażemy agresorom siłę, zobaczą, że nie są tak skuteczni. Trzeba tworzyć akcje wspierania z myślą o ofierze, by nie miała poczucia, że jest sama. Człowiekowi, którego linczuje tłum, wydaje się, że większość ma rację.
Rozmawiała Natalia Kuc